czwartek, 12 listopada 2009

10 listopad 2009r.

W niedzielę odeszła szylkretka bez bieli :placze: :placze: :placze: Ja nadal nie mogę uwierzyć ani pogodzić się z tym co się stało... W sobotę wydawało się się, ze wszystko jest dobrze... była pełna życia dzielnie wisiała na cycach, świetnie torowała sobie drogę nawet do cycusiów pod brzuszkiem, przybierała pięknie na wadze... normalny zdrowy silny kociak.... Ostatnie karmienie w którym uczestniczyłam było o 3 nad ranem z soboty na niedzielę, nadal wszystko wyglądało normalnie... Wstałam w niedzielę po koło 8.30... leży przy mamie, widać, że jest źle, ciężki oddech, zaczęłam ja obsłuchiwać... w drogach oddechowych horror... Widziałam jak z minuty na minutę jej stan się pogarsza... o 9.10 dojechałyśmy do lecznicy, tam już okazało się, że zaczęła pluć krwią... wet jak tylko ją obejrzał pierwsze co dał ją pod tlen, potem zastrzyki, antybiotyk, glukoza podskórnie, witaminy i sama nie pamiętam co jeszcze... jest trochę lepiej zaczyna się ruszać, normalniej oddycha, płacze, po wyjęciu spod tlenu chwilę stan się utrzymywał, znowu gorzej, ledwo łapie oddech, znowu pod tlen.. znowu lepiej... Koło 11 lekarz odesłał nas do domu, powiedział, ze dostała taką dawkę, ze albo zacznie sama walczyć albo... trzeba ją nakarmić, niech matka ją wyliże, przytuli, może podejmie walkę o życie... Dojechałyśmy do domu, maluka ledwo łapała oddech, Tinka bardzo się starała córeczce pomóc... niestety o 11.30 mała Cute Colette odeszła na moich rękach i w objęciach swojej mamy.... :placze: :plomyk:

Mój wet początkowo podejrzewał, że moze mama ją jakoś nieszczęśliwie przygniotła, ja podejrzewałam bezobjawowe zachłystowe zapalenie płuc... wczoraj mój wet zrobił jej sekcję... jednak ja miałam rację :placze: płuca kompletnie zalane, popękane pęcherzyki, przekrwione, wet mówi, ze nie możliwe, zeby płuca po urazie były w takim stanie w takim krótkim czasie i jednak winne jest zachłyśnięcie, śladów mleka nie znalazł, więc mówi, ze najbardziej prawdopodobne jest to, ze jednak po porodzie coś zostało w drogach oddechowych i się zaczęło... a chwila w której widać było w końcu jakieś objawy... to już było bez szans.... Pocieszające... choć z drugiej strony dobijające, jest to, że zmiany były tylko w płucach, wszystkie pozostałe narządy idealne i pięknie rozwinięte.... no ale z drugiej strony wskazuje to na to, ze nie było to nic bakteryjnego bo zaatakowałoby resztę narządów...

Od niedzieli już zupełnie paranoicznie boję się spuścić z oka pozostałe maluszki... bo jak się okazuje, to że wygląda na to, że wszystko jest dobrze to jeszcze nic nie znaczy... Wet był wczoraj, oglądał je wszystkie, oglądał Tinusię, niczego niepokojącego nie widzi... Ja gapie się na nie bez przerwy, obsłuchuje, ważę po 15 razy dziennie, przybierają, jedzą, między posiłkami śpią spokojnie, jak wchodzi Tinka to się tłuką o cyce, potem jedzą, znów śpią... a ja umieram ze strachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz