czwartek, 12 marca 2009

1 lipiec 2007r.

Niedługo moje maleństwa skończą pół roku matko ależ ten czas leci... a wydaje mi się, że to tak niedawno skreślałam dni w kalendarzu i jęczałam, że jeszcze tak długo muszę czekać.
No to może alfabetycznie: Melba (Melbusia, Melbiątko, Melbuszek, Melbisia i co mi tam jeszcze przyjdzie do głowy, a gdy bardzo nabroi – Melbiszon
:diabolek: ) to najbardziej towarzyska dziewczynka z moich koteczek. Niekoniecznie zawsze ma chęć na pieszczoty, ale MUSI być zawsze w pobliżu mnie. Cokolwiek robię, gdziekolwiek się nie przemieszczam Melbiś zawsze podąża za mną. Nawet kiedy śpi, a ja zmieniam pokój, to człapie za mną, rzuca mi spojrzenie pełne wyrzutu i układa się na nowo do snu. O jej terrorystycznych zapędach już wspominałam w kilku miejscach – przeraźliwy wrzask gdy czegoś chce Kiedy ma ochotę na pieszczoty przyjmuje pozę z grzbiecikiem wygiętym w pałąk, ogonem napuszonym pionowo w górę, na sztywnych wyprostowanych łapkach, marszcząc nosek wydaje z siebie bezdźwięczne lub wyciszone miałki połączone ze świerszczeniami – coś pięknego I przytula się i ociera i całuje i znów przytula.. Gdy przychodzi czas na zabawę Melba jest zawsze pierwsza i goni za piórkami, myszami na wędkach na złamanie karku. Salta, nie wyrabianie na zakrętach i lądowanie na kanapie to specjalność Melby.
Tina, a właściwie Tinwerina – Tinoczka, Tinusia, Tinuś itd. to z kolei największy przytulaniec, nigdy ale to przenigdy nie ma dość miziania, można nosić kotecka na rękach w jakich by się noszącemu nie uwidziało pozach i kotecek wisi.. ewentualnie robi minki, w stylu: też pozycję wymyśliła do noszenia kota, no ale niech ma radochę, co mi tam. Z kolei gdy coś robię Tinka wychodzi z założenia, że nie należy bez sensu tracić energii na dopominanie się czegokolwiek, przecież i tak w końcu przyjdę i ze stoickim spokojem idzie spać albo znajduje sobie jakąś zabawkę. Krótko mówiąc kot – luzak
:mrgreen: Jest jeden wyjątek z tym dopominaniem się... jedzenie... Zawsze pierwsza przy misce, co ja mówię przy misce, stuknę talerzem, szafkę otworzę, lodówkę... i nienażarty rudzielec już przy mnie... daj, daj, daj mi głodna jestem okrutnie, i nie ma dla niej znaczenia, że dopiero co opróżniła pełną michę :diabolek: A jak pięknie mruczy gdy je. Tinka przy jedzeniu jest idealnym zobrazowaniem powiedzenia: je aż jej się uszy trzęsą – rzeczywiście od tego mruczenia nie tylko uszy, ale i wszystkie włosy wokół głowy.
I może choć ze dwa zdania o Zuzance. Stanowi absolutnie nieodłączną część mojego kociego stadka. Znaleziona w wieku mniej więcej 5/6 tygodni za garażem, w stanie co najmniej opłakanym – wygłodzona, brudna a do tego miała na sobie chyba wszystkie możliwe robale, które mogą napaść biedne małe porzucone kociątko. Przeszła absolutną metamorfozę od czasu gdy ma kocie towarzystwo, z dzikusa przeobraziła się we wszędobylską ciekawską i towarzyską koteczkę
:mrgreen: Mam wrażenie, że tak naprawdę dopiero teraz jest szczęśliwym kotkiem. Ma się z kim bawić, przytulać, a może doszła też do wniosku, że wcale nie jest jakimś odmieńcem ;) (wcześniej widziała tylko psy), że są na tym świecie jeszcze inne koty i wszystko wskazuje na to, że bardzo jej się to podoba.
Ależ się rozpisałam, a planowałam tylko kilka zdań... tak to z planowaniem bywa.

Melba
Tina

Zuzia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz