Miesiąc temu ziściło się moje wielkie marzenie o MCO… i to podwójnie I myśle, że czas najwyższy pochwalić się moim szczęściem. Mózg zmaincoonił mi się prawie dwa lata temu i jedynym lekarstwem na te chorobę był zakup TAKIEGO KOTA (a przynajmniej tak mi się wydawało), kiedy zdecydowałam się na jednego, właściwie w momencie stwierdziłam, a czemu nie od razu dwa (wymyślenie tysiąca argumentów za poszło mi jak burza). Oczekiwanie na dzieci to najdłuższe trzy miesiące w moim życiu; zdjęcia, rozmowy telefoniczne, maile i skreślanie dni na kalendarzu.. brr horror
No i w końcu są moje dwie cudowne dziewczynki
Pierwsza przybyła ruda panienka Tina. Najbardziej miziata kićka pod słońcem, rozświergolony przytulaniec, troszkę łajzeczka, ale na pewno nie przy misce (obrzydliwy żarłok). I jeśli w środku nocy, ktoś bezceremonialnie pcha się pod kołdrę, przytula całym ciałkiem, świergoli a następnie gryzie mnie w nos (też mi pieszczota) to musi być to Tinoczka
I moje drugie cudeńko Melba. Zdecydowanie bardziej dumna i świadoma swojej godności, z byle kim się nie zadaje, na jej uczucia trzeba sobie zasłużyć.. ale kiedy już się to stanie to jest absolutnie czarującym, rozmruczanym, świerszczącym i wyginającym grzbiet pieszczochem uczestniczącym w każdej domowej czynności
A w kwestii mojego zmainecoonienia – poprawy nie zauważyłam - całe moje życie kreci się obecnie wokół moich dziewczynek, jestem nieszczęśliwa kiedy muszę je zostawić i iść np. do pracy (niewybaczalna strata czasu). A do tego już rozglądam się za kocurkiem dla dziewczyn.. i odnoszę wrażenie że to nadal jeszcze nie jest apogeum mojego ała..
A oto i moje dwa ukochania:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz