środa, 24 czerwca 2009

28 luty 2009r.

Oj zabalowało mi się wczoraj, zabalowało ;) aż słabowita nieco się dzisiaj czuję ;) No ale powód do balangi wczoraj był niemały :-P W końcu zaszczepiłam Florcia :mrgreen: Planowałam co prawda od samego początku, że nie będzie on szczepiony termionowo... no ale, że aż tak późno... to już wynik głównie mojej obsesji na jego punkcie Przyplątało nam się w pewnym momencie małe przeziębionko, tzn. maleństwu zdarzało się ze trzy cztery razy kichnąć w ciągu dnia, więc mimo lekko zdumionej miny mojego weta :szok: twierdziłam, ze kot ciężko chory i szczepienie przesuwamy no ale reszta przeszkód to już głównie chyba z mojego strachu, że coś się może dziecku złego przy szczepieniu przydarzyć W końcu wczoraj wzięłam byka za rogi :hyhy: tzn. wzięłam dzień urlopu na szczepienie Florka :lol: i z wielką pompą pojechałam tym razem osobiście do lecznicy... szczękając zębami ze strachu :przestraszony: Siedziałam wetowi na karku przepisowe 2 godziny :hyhy: łypiąc cały czas podejrzliwym wzrokiem na Florka :shock: i każąc wetowi go co chwilkę osłuchiwać :hyhy: Przy okazji wysłuchałam całego wykładu, na temat możliwości wystąpienia wstrząsu po szczepieniu, z naciskiem na to jak rzadko się to przytrafia, rzadko, nie rzadko ja tam wolałam łypać :shock: Drugie szczepienie też zrobimy nieco nietypowo, bo za miesiąc - wetowi chyba udzieliła się moja obsesja na punkcie Florka ;) a do tego bidula :hyhy: chyba uświadomił sobie po tym szzcepieniu, że lekko mieć ze mną nie będzie :hyhy: szczególnie, ze nie omieszkałam, z lekka złośliwe bąknąć, żeby już zaczął się psychicznie przygotowywać, na to co będzie się działo :hyhy: jak przyjdzie czas, żeby Florcia kastrować :przestraszony:
No a mój Floruś, chyba nie bardzo świadomy mojego stanu :lol: grzecznie dryptał sobie po stole, równie grzecznie pozwolił się wetowi wybadać z każdej możliwej strony, przy szczepieniu ani pisnął - jakby w ogóle nie zauważył, że mu takie kuku robią :-P później chwilkę spokojnie posiedział rozglądając się z dużym zaciekawieniem, po około 10 min. zaczęła chłopaczynę brać senność, a po pół godzince wygodnie rozsiadł się na moich kolanach i co chwilkę spoglądał na mnie z miną: no ale generalnie, to po kiego diabła ty tak tego weta zanudzasz
przecież można by już iść do domu. W domu najpierw jeszcze długi czas latałam jak z pieprzem za Florkiem, no bo niby już te 2 godziny mieliśmy za sobą, no ale.. A potem padłam jak mrówka, do tego z gigantycznym bólem głowy :lol: A moje maleństwo cały czas zachowywało się jakby żadnego szczepienia nie miało, brykał skakał i ganiał z resztą kotów. Moje kochane, dzielne maleństwo :mrgreen: :serce:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz